Przygoda z Blue Rapidem 3,0m, 10-35g
Przygoda z Blue Rapidem 3,0m, 10-35g
Ostatnie dni lipca. Żar leje się z nieba, nie padało od przeszło trzech tygodni. A nawet gdyby padało godzinę temu, to i tak po deszczu zostało by tylko wspomnienie. Promienie letniego słońca uparły się aby wyssać z traw ostatnie odcienie zielonej barwy. Większość z nich pożółkła i tylko te w cieniu drzew zachowały żywe kolory.
Rzeka w tych okolicach meandruje malowniczo pośród łąk, znacząc swoje koryto stromymi piaszczysto-gliniastymi skarpami. Nie jest szeroka, rzekłbyś - Parsęta wschodu, gdyby nie woda koloru kawy z mlekiem mogła by za nią uchodzić. Taki sam szybki nurt, głębiom zakrętów kłaniają się w przechyle drzewa. Czasami tylko dotykają swoimi gałęziami powierzchni wody, te pokonane leżą w nurcie wody wystawiając z niej obumarłe czarne konary.
Miejsc do łowienia jest mnóstwo. Spokojne prostki z równym uciągiem i pełne wirów głębokie zakręty. Właśnie w takich warunkach przyszło mi się zmierzyć z królem tej rzeki - sumem.
Przez większą część dnia rzeka wygląda na martwą, jeśli nie liczyć bijących od czasu do czasu rap. Dopiero pod wieczór się ożywia. Drobnica podnosi się do owadów a za nią podąża szczupak. Jest jeszcze za wcześnie aby sandacz i sum dołączyły do tych harców.
Postanowiłem w pierwszej kolejności obłowić prosty odcinek rzeki. Rzut w poprzek nurtu i przynęta ląduje pod przeciwległym brzegiem. Nawet nie muszę kręcić korbką. precyzyjnie dobrane obciążenie sprawia, że ripper radośnie postukuje o dno. Na branie nie muszę długo czekać. Ledwie przynęta znalazła się na środku rzeki poczułem elektryczne puknięcie na rękojeści wędziska a szczytówka ugięła się. Pierwszy sandacz tego dnia, po szybkim holu i delikatnym uwolnieniu wraca do wody.
- Jest dobrze, żerują - myślę sobie.
Tak spacerując w dół rzeki doszedłem do zakrętu, łowiąc po drodze jeszcze jednego mętnookiego.
Zakręt jest piękny, ponad trzymetrowa, prawie pionowa skarpa, woda płynie tu wolno. Pierwszy rzut i.... przynęta nie dociera do dna.
- Musi tu być straszliwie głęboko - zauważam.
Zmieniam główkę na trochę większą i nareszcie łapię dno. Drugi rzut i pusto. Trzeci rzut i dosłownie dwa metry od brzegu jakby ktoś dynamit wrzucił. Wędka i to nie ułomek bo trzymetrowy Blue Rapid o wyrzucie do 35 g., w potężnym szarpnięciu, gnie się aż po rękojeść. Obrazu dopełnia gwizd wysnuwanej plecionki. Dwa, trzy zrywy dużej ryby i następuje cisza; przymurowała do dna. Staram się ją podnieść z dna uważając jednocześnie aby nie rozgiąć haka. Uzyskuję tym manewrem jeszcze jedno piekielne szarpnięcie, po czym ryba z siłą nie znoszącą sprzeciwu zaczyna płynąć pod prąd. Dwadzieścia, czterdzieści metrów i sum dopływa do przechylonej wierzby.
Małe około pól metrowe ryby, dotychczas pływające spokojnie w cieniu drzewa, w popłochu wyskakują nad powierzchnię. Widzę i czuję jak plecionka trze o niższe gałęzie, na szczęście jest mocno napięta i nie grozi jej zaplątanie się. Tutaj objawia się zaleta długiej wędki, mogę spokojnie manewrować plecionką ponad zakrzaczoną skarpą.
Wreszcie po pięćdziesięciu metrach odjazdu ryba się zatrzymuje.
- Oddycham z ulgą. Gdyby jej się nie udało zatrzymać przed końcem zakrętu, był by koniec zabawy.
Na razie nie ma szans aby ją zawrócić. Po minucie uporczywego przestoju udaje mi się zmusić ją do spłynięcia. Sum, z moją pomocą, zjawia się na miejsce startu. Pompowaniem podnoszę go do połowy toni, tak mi się przynajmniej zdaje.
- Chyba mu się to nie spodobało – myślę, gdyż ryba zdobywa się na kolejny mocny odjazd. Nie jest już jednak tak daleki.
- To chyba jesteś już mój - stwierdzam.
Na takim przeciąganiu liny upływa jeszcze dziesięć długich minut, ryba wyraźnie ma już dosyć. Nagle, niczym wynurzający się okręt podwodny, sum zjawia się na powierzchni. Przyciągam go do brzegu, luzuję plecionkę i łapię jedną ręką za żuchwę. Sum jednak na koniec postanowił wrzucić wsteczny bieg i cofa mnie o jeden krok.
- Gdzie uciekasz - mówię.
Odrzucam wędkę, chwytam rybę drugą ręką, po czym wyciągam ją na brzeg. Jest po wszystkim. Sum ma ponad półtora metra i 27 kg wagi. Jeszcze tylko kilka pamiątkowych zdjęć i obowiązkowa bitwa z komarami.
Na niebie miejsce słońca zajął już księżyc, spowijając rzekę tajemniczym blaskiem.
Paweł Piotrowski